piątek, 23 maja 2008
Black Sheep Wall - I Am God Songs
Powiem tak: TEGO MI TRZEBA BYŁO! Na płytę wpadłem dość przypadkiem, nie spodziewałem się, jaka będzie zawartość. Jak zawsze z moim ultra-optymistycznym podejściem do czegoś nowego (w tym wypadku do muzyki, jakby ktoś nie wiedział) stwierdziłem : posłuchać się pewno da, ale jedno-dwurazowo. Jakie było moje zdziwienie gdy usłyszałem pierwszy numer (Nihility-zapowiada całość..)! Ciężkie, niskostrojone gitary, krzyczący przesterowany wokal, baaaardzo wolne tempo - w końcu to sludgecore:) Czyli to, co wszystkie małe baziki lubią najbardziej. Kolejny track "Care By Carcinogenic" to samo.. wolne tempo, wkręcające gitarowe patenty i ten sam wokal.. Kawałki są długie, przeważnie mają 4-7 minut, choć są także krótsze jak np. "DJewbf348thoqab" - do końca nie wiem co oznacza ta nazwa, but who cares anyway? Jest to muzyczne wprowadzenie do mojego faworyta - Modest Machine ponad siedmiominutowego wałka (dosłownie! najcięższy i najwolniejszy na całym albumie). W tym numerze słychać lekko melodyjną nutę, jeśli można w ogóle mówić o jakiejś melodyjności w nurcie sludge. Nie mogę się nadziwić wokalowi.. to przesterowanie.. Wraz z kumplem (pozdrowienia dla Jacusia! :D ) stwierdziliśmy, że jest to małe oszustwo, podkręcenie umiejętności wokalisty. Co tam, fakt że brzmi to obłędnie - a o to przecież chodzi, co nie? "Modest Machine" uważam za najlepszy kawałek na tej jakże genialnej płycie, zobaczmy co dalej. "My Olden" kolejny muł na siedem minut. Z lekko śpiewnym (nasuwa mi się Converge i taki typ spiewności jaki oni reprezentują:) )wokalem przeplatanym tym, co usłyszeliśmy w poprzednich trackach, ogólnie kolejny, dobry kawał muzyki. Po nim "Lamb Gayy" z fajnym początkiem, kto usłyszy załapie o co chodzi :) Perkusja niemiłosiernie masakruje nasze uszy blastami, wszystko trzeszczy, skrzeczy, bass wibruje w głośnikach, wokal przechodzi w jeden stek krzyków nachodzących na siebie. Po jego zakończeniu nadchodzi czas na kolejny króciutki kawałek-intro. Dwuminutowe "D327ht2qwbref2 5g2" jest swoistym przerywnikiem, dającym nam chwile odpoczynku. Dobrze, że nie taką długą bo nadchodzi "Ten Fucking Billion" kolejny, niestety przedostatni track niosący ze sobą dużą porcję muzycznej agresji i zniszczenia. Ostatni numer "Xiomara" jest jakby podsumowaniem płytki i jej idealnym zakończeniem.
Ktoś powiedziałby, że to wszystko w końcu się nudzi. Byłby wtedy w wielkim błędzie, "I am God Songs" można słuchać i słuchać, przynajmniej takie jest moje zdanie. Minusem, albo i plusem, jest owa wkręcająca monotonność, chociaż mi nie przeszkadza. Osobiście jaram się tą płytą kilka dni bez przerwy Jak można scharakteryzować album? jednym dość modnym słowem ostatnimi czasy : (jeden wielki) breakdown! muzyka powolna, walcowata, wkręcająca. W sam raz na odpoczynek po ciężkim dniu, z browarkiem w łapce i słuchawkami na uszach, zamykasz oczy i dajesz się 'wkręcić' w ten sludgecore'owy młyn. Po tym jak zawiodłem się na najnowszym wydawnictwie Job for a Cowboy mam tu taką małą rekompensate . Z niecierpliwością będe czekał na następny popis, mam nadzieje że będzie trzymał formę .
Mam problem z oceną, mimo tego, że płyta cholernie przypadła mi do gustu na 10/10 jednak nie zasługuję.. Czemu? Poprostu czegoś mi tu brak.. czego dokładnie? Może ktoś posłucha i mi powie :)
9/10
P.S. Nastepny post będzie obiecaną kontynuaacją przeglądu różności dotyczących zombie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)