niedziela, 9 grudnia 2007

The Elephant Man


Hyh, no to zmajstrowalem sobie bloga, aby pisac o tym co -subiektywnie- dobre. Traktuj tego bloga tylko jako zamilowanie do pisania (takich bzdur) :)

n'dżoj.


Dopiero co ogladnalem "The Elephant Man" Lynch'a i postanowilem się podzielić wrażeniami. Z ciekawosci go sobie odpaliłem, wiedząc wczesniej co nieco o Johnnie Merricku (z kawałków Mastodona; "Joseph Merrick"-tak nawiasem mowiac, cos im sie chyba z imieniem popierdolilo i "Elephant man"- polecam, szczegolnie ten drugi.). Tak wiec wlaczam film i pierwsze zaskoczenie - stylizacja na obraz starej daty, czarnobialy, z archaiczną(choć genialną!) muzyką, całość przedstawiona jest jakby na starej kliszy filmowej, po ktorej latają od czasu do czasu różne przeszkadzajki. Wszystko to sprawia, iż od pierwszych scen czuć narastający hmm.. niepokój? Przynajmniej tak bylo w moim przypadku. Jak ogolnie filmy nie wplywaja na moje odczucia, tak ten mnie nielicho zaniepokoił. Cóż, czego jak czego, ale klimatu nie można mu odmówić. Teraz coś o fabule, bo ja tu pierdu pierdu..

Predstawiony obraz jest filmem biograficznym, opartym na faktach z życia Josepha Merricka(okropnie zdeformowanego dwudziestojedno letniego anglika) spisanych przez jego lekarza Fredericka Treves'a. Ów lekarz przypadkiem trafia na jarmarczne pokazy dziwadeł, zaciekawia go szyld mówiący o przerażającym człowieku-słoniu. Niestety, nie jest mu dane zobaczeć owej istoty gdyż policja rozgania wszystkich ciekawskich a "właścicielowi"(swietna rola, z dość dużym pierwiastkiem szaleństwa) zabrania pokazywać czegoś tak ohydnego. Mimo tego Treves nie poddaje się i w końcu po zapłaceniu włascicielowi ten zgadza się udzielić prywatnego show. Będąc w piwnicach, gdzie Merrick egzystuje. Tam, widząc okropny widok lekarz płacze nad losem istoty. Po kolejnym pobiciu Johna przez swojego pana trafia on do szpitala Treves'a, gdzie jego historia ma się na dobre zacząć. W dużym skrócie, okazuje się on człowiekiem o bogatym wnętrzu, kulturalnym i uzdolnionym. Jakie są jego dalsze dzieje? Zobaczcie sami, naprawdę warto.

Co do gry aktorskiej, sam Hopkins (Treves) wystarcza zeby zrobić dobry film. Mimo że po zobaczeniu wszystkich części Hannibala (prócz "Rising'a" w którym A.H nie grał) o jeden raz za dużo, spodobała mi się jego kreacja, grzecznego dżentelmena, ktory w koncu spostrzega iż nie jest lepszy od wczesniejszego ''własciciela'' Merricka.

Do tego wszystkiego dochodzi-tak jak wspomnialem- genialny klimat, swietne zdjecia, muzyka no i rezyseria... która również mówi sama za siebie.

W skali od 1 do 10... niech będzie 9/10 :)

1 komentarz:

~LaleczkA~ pisze...

Coż za zaszczyt,że mogę jako pierwsza skomentować Twojego bloga!muszę powiedzieć,że styl jak zwykle świetny,bo Twój własny!Blog nietypowy,jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak orginalnym!A to zasługa tego,że jego właściciel jest unikatowy!i tajemniczy jak recenzja tego filmu powyżej:)Powodzenia w dalszym pisaniu,nie tylko dla siebie!